Historie z tego okresu pojawiają się w mojej głowie jedna po drugiej. Zatem spieszę podzielić się z wami kolejną!
Lata mijały. Mieliśmy już kolejną Syrenę, tym razem 104, z silnikiem od Dacia 1.4 i drzwiami otwieranymi do przodu, po prostu mega bryka!!! Prawie o zakusach sportowych, jak na tamte czasy i nasze dotychczasowe doświadczenia! I mówię to zupełnie poważnie. Zatem mieliśmy już dwie w naszej stajni. Ale czas nieubłagalnie mijał jak szalony i w końcu nasza pierwsza, płomienna Syrena zaczęła bardzo niedomagać. Tak bardzo, że już nie było co naprawiać. Takie rzeczy jak wymiana sprzęgła, wymiana uszczelki pod głowicą, wymiana pierścieni tłokowych, pękające w zimie elementy (np. z powodu nie spuszczonej wody z chłodnicy) czy ekstremalnie – otwarta maska w czasie jazdy wybijająca przednią szybę (oczywiście w zimie), nie były nam straszne. Wszystko naprawialiśmy sami na parkingu, a czego się nie dało oryginalnie naprawić, zastępowaliśmy innymi rozwiązaniami, np. skoble i kłódki w drzwiach zamiast zamków.
Ale ogólne zmęczenie materiałów i zeżarcie przez rdzę, uniemożliwiły zrobienie czegokolwiek więcej. Czas płomieni dobiegł końca.
Uruchomiliśmy nasze mózgi, prześwietliliśmy nasze możliwości i znaleźliśmy rozwiązanie. Mój stryjek miał w stodole Syrenę 105! Prawdopodobnie na chodzie i do tego niepotrzebną, w odległości jedynie 110km od Lublina!
Wyruszyliśmy zatem z moim przyjacielem naszą Szarą 104 w pewien piękny, słoneczny, letni poranek z nadzieją że za 4h będziemy z powrotem w domu z kolejną maszyną! Droga na wieś przebiegała całkiem sprawnie, mieliśmy spisaną na kartce marszrutę i mapę (przypominam, że to były czasu sprzed telefonii komórkowej, smartfonów i ogólnie dostępnego Internetu). Zajechaliśmy i od razu rozpoczęliśmy przygotowania nowej maszyny do jazdy z powrotem do domu. Napompowaliśmy koła i spróbowaliśmy ją odpalić – prawie się udało, bo jeden z trzech cylindrów nie pracował poprawnie, zatem moc pojazdu była znacznie ograniczona, ale nie sprawiło to, że chcieliśmy zmieniać zdanie!
Ruszyliśmy na dwa auta, ja w 104, kumpel mój w „nowej”, żółtej 105. Oczywiście po 5 km zmyliliśmy drogę i musieliśmy zawracać, ale wszystko jeszcze szło zgodnie z planem. Po kolejnych 5km nagle coś w mojej Daciowej Skarpecie hukło, pierdło i silnik stanął dęba. Zatrzymaliśmy się sprawdzić co się dzieje i pierwsze oględziny wskazały jednoznacznie że nie będziemy mogli kontynuować nią jazdy – zagotowała się woda, rozrusznik nie chciał nawet kręcić i byliśmy w jednoznacznym, ciężkim położeniu. nie było za bardzo co robić, wzięliśmy zatem linkę i zestawiliśmy zespół pojazdów, na przedzie żółta 105 z 2/3 mocy, króciutka linka i na końcu ja w szarej 104. To było moje pierwsze doświadczenie z holowaniem auta i to ja byłem z tyłu i czekała mnie 100km droga. Co za ekscytujące przeżycie!
Początki były dosyć trudne, jechaliśmy jakoś, ale przy dosyć mocnym hamowaniu, gdzieś się lekko zagapiłem i przywaliłem, delikatnie co prawda, w tył, zatem kolejna przygoda była za nami!
Jechaliśmy i jechaliśmy, aż zaczęło się ściemniać a przed nami było już tylko około 30km. I wtedy zatrzymał się silnik w naszym nowym cudzie. Na szczęście to było paliwo! A raczej jego brak. Ruszyliśmy więc z buta do na szczęście, niedalekiej stacji benzynowej gdzie pożyczyliśmy kanisterek i 5 litrów benzyny. Nie minęła godzina i byliśmy dalej w drodze!
To był bardzo długi dzień! Do domu wróciliśmy około 23 i padaliśmy ze zmęczenia….
Jak się później okazało – dla Szarej Syreny to byłą ostatnia droga – pękł korbowód i nie chcieliśmy już się bawić w remonty silnika, sprzedaliśmy ją jakimś innym napaleńcom, natomiast żółta Syrena miała u nas drugie życie, a później stała się dzięki naszym zabiegom Niebieskim stworem.