Kurczę pieczone. Zginęły nam klucze do piwnicy. Tuż przed wyjazdem na Roztocze, o którym pisałem kilka wpisów temu. A w piwnicy oczywiście były moje ukochane kijki biegowe. Kluczy nie daliśmy radę znaleźć, a oczywiście zapasowych się nie dorobiliśmy jeszcze.
Na wyjeździe obyłem się bez kijków, minął kolejny tydzień bezskutecznych poszukiwań i oto dzisiaj pakujemy się na wyjazd w Karkonosze. I okazało się, że w piwnicy są również buty trekkingowe mojej ukochanej!
No i od nowa, szukanie na całego! Odsuwanie mebli, ponowne przeszukiwanie samochodów, nerwówka, groźby oralne niekaralne itp. itd. Już przygotowałem brzeszczot i drugą kłódkę i mieliśmy pożyczać klucz do drzwi głównych od sąsiadów, ale coś mnie tknęło! Przypomniałem sobie jak zawsze moja babcia, a za nią moja mama opowiadały, że jak coś zginie to trzeba się modlić do św. Antoniego… No i tuż przed drogą do piwnicy, bąknąłem jakeś zdanie w myślach – „Święty Antoni, prosze pomóż znaleźć mi te klucze”.
Zszedłem na dół i rzuciłem okiem na tablicę ogłoszeń na klatce schodowej bo przyszło mi do głowy, że jakbym klucze znalazł to bym tam kartkę przywiesił… A tam nasze klucze (kluczyki w zasadzie) wiszą sobie spokojnie i czekają żeby je wziąć….
Także coby nie mówić, trzeba się chwytać wszystkich sposobów i wierzyć w różne zbiegi okoliczności, a także ropatrywać różne racjonalne rozwiązania.
PS. Dziękuję Ci św. Antoni.