#154 – Sajens Fikszyn

Nie wiem jak wy, ale uwielbiam książki Sci-Fi. Najbardziej niesamowite dla mnie jest to skąd ci wszyscy pisarze brali, biorą i będą brali pomysły na swoje dzieła. Uwielbiam czasem zanurzyć się w światy, które wytworzyły się w wyobraźni innych ludzi, są czasem tak nierealne, a czasem są proroczą wizją teraźniejszości, w której żyjemy. Czas poświęcony … Czytaj dalej #154 – Sajens Fikszyn

Nie wiem jak wy, ale uwielbiam książki Sci-Fi. Najbardziej niesamowite dla mnie jest to skąd ci wszyscy pisarze brali, biorą i będą brali pomysły na swoje dzieła. Uwielbiam czasem zanurzyć się w światy, które wytworzyły się w wyobraźni innych ludzi, są czasem tak nierealne, a czasem są proroczą wizją teraźniejszości, w której żyjemy. Czas poświęcony na te wirtualne wizyty wzbogaca moją wyobraźnię, poprawia humor i zachęca do tworzenia własnych pomysłów i marzeń….

Kto wie może kiedyś się zmobilizuję i napiszę parę zdań o światach, które kotłują się w mojej głowie…. Chociaż dobra, już kiedyś próbowałem coś napisać, ot tak dla sportu:

Zaczynamy.
Cofnijmy się w czasie. 1988 rok. Listopad. Wieczór. Godzina 19 gdzieś w Polsce, małe miasteczko. Dwóch trzynastolatków wysiada z autobusu PKS. Pada deszcz, jest 8 stopni i wieje zimny wiatr.
Chłopcy pewnie zabierają swoje plecaczki, kierują się do wyjścia i wychodzą za zakręt tuż w najbliższą uliczkę.
Przeszli dwieście metrów w milczeniu i wyższy blondyn w końcu się odezwał cicho:
– I jak Krzychu, wszystko gra z godnie z planem? Myślisz że już zauważyli, że nas nie ma?
– Nie, dopiero siódma, myślę że jeszcze mamy spokojnie ze dwie godziny zanim na dobre zaczną się denerwować.
– Chyba masz rację, dla mnie to było strasznie ważne, żebyśmy zaczęli w końcu działać a nie tylko zmieniać nasz cholerne plany.
Krzycho rozejrzał się bacznie dookoła, chwycił kolegę za rękę, zatrzymał się i powiedział:
– Dokładnie tak, ale wiesz że bez różnych wariantów się nie mogliśmy obejść. Teraz pora ruszyć machinę i popchnąć trybiki. Przyspieszmy trochę, bo do domu babci Agi jeszcze 15 km, a spacer w deszczu nie będzie przyjemny – przyspieszyli kroku, przeszli przez ulicę i skierowali się żwawo na ulicę wylotową z miasteczka.
Deszcz padał coraz bardziej, dokuczliwe zimno dawało im się we znaki, Marcin zaczął szczękać zębami.
Uśmiechnął się jednak do siebie. Tak jak mówił Nauczyciel. Będzie ciężko, wszystko będzie się przeciwstawiać przeciwko Wam, ale wystarczy włożyć jeszcze trochę wysiłku, dodać od siebie coś więcej i na pewno nasz wspólny sukces będzie na wyciągnięcie ręki. Ci wszyscy biedni ludzie, którzy nas otaczają zostaną oczyszczeni i przejrzą na oczy. Trzeba im pozwolić żyć normalnie i stać się dobrymi. Teraz kiedy jeszcze czas działania się nie zakończył musimy jeszcze bardziej przyłożyć się do naszych obowiązków.
Szli i szli, droga zdawała się nie mieć końca. Najpierw asfaltówka, później polna droga przez las. Błoto i trawa. Marcin powiedział: Dobrze że mapę znamy na pamięć, teraz papierowa wersja na wiele by się nie przydała. – Tak, uśmiechnął się Krzysztof. Myślę, że ten czas poświęcony na przygotowania nie być stracony.
Szli i szli aż w końcu ich oczom ukazały światełka między drzewami.
Czy to już tu? Prawie – to już kościółek i cmentarz w Witorożu. Tutaj musimy spełnić pierwsze z naszych zadań. Ruszyli żwawo, minęli kościółek i plebanię po prawej stronie i kierując się polną drogą dotarli do cmentarza. Dotarli do bramy. Była 21:45. Zimno i ciemno – tak jak się spodziewali – ani żywej duszy.
Przeszli ostrożnie przez bramę i ruszyli sprawnie między alejkami. Zatrzymali się przy jednym z ziemnych grobów i wyciągnęli znicze. Ustawili je na grobie w pentagram, zaświecili i zaczęli intonować cicho mrucząco warczącą pieśń. Po około minucie wiatr ustał. Deszcz przestał padać a chłopcy poczuli nagle, że ktoś ich obserwuje. Wiedzieli, czego się spodziewać, wszystko szło zgodnie z planem. Teraz mogli działać dalej.
Wyciągnęli z plecaka kolbę laboratoryjną, nalali do niej odrobinę zawartości z różnych buteleczek, podpalili zawartość i czekali obserwując, jak dym najpierw z niej wychodzi a później nagle wraca do środka. Zamknęli dokładnie kolbę korkiem. Znicze w tym momencie zgasły.
Schowali kolbę ostrożnie do plecaka i ruszyli z powrotem, tym razem w lewo. Prosto do bomu babci Agi.
Pora było zrobić jej listopadową niespodziankę…

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *